MODLITWA SERCA – teoria – o. Opat Szymon Hiżycki OSB
Ojcowie Kościoła mówią, że modlitwa jest dla człowieka czymś bardziej naturalnym niż oddech. Modlitwa serca to modlitwa całego człowieka. To nieustanne przebywanie w obecności Bożej.
Czym jest modlitwa serca?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy zdać sobie wpierw sprawę z tego, czym jest serce. W rozumieniu klasycznych autorów chrześcijańskich, w rozumieniu biblijnym, to centrum człowieka, najgłębsze pokłady jego „ja”, miejsce gdzie tkwi ukryte podobieństwo do Boga, podobieństwo tak silne, że nic nie może go zatrzeć. Serce może być złe lub dobre – ponieważ możemy być wierni naszemu podobieństwu do Boga, możemy też Bogiem w naszym życiu gardzić. Chrystus mówi w Ewangelii, że zło człowieka pochodzi z serca (por. Mk 7, 14–23). Analogiczne z serca też pochodzi dobro. W tym kontekście nie możemy zawężać serca jedynie do organu czy też do symbolu uczuć. Serce, skoro mowa o jego modlitwie, to centrum ludzkiej osobowości – tak je rozumieją teksty klasyczne o modlitwie.
Na czym polega szczególny charakter takiej modlitwy?
To modlitwa angażująca całego człowieka, włącznie z jego ciałem. Nie ma takiego aspektu naszej osoby, który nie mógłby się modlić, czyli nie mógłby spotkać się z Panem Bogiem, skoro w modlitwę angażuje się jądro naszej osobowości.
Ewagriusz z Pontu (zm. 399 r.) posługiwał się następującą definicją: „Modlitwa jest obcowaniem umysłu z Bogiem” – przy czym przez umysł można tutaj rozumieć serce w opisanym powyżej sensie. Ewagriusz uważał, że serce (umysł) musi nawiązać z Bogiem bardzo głęboką więź, która nie opiera się na „odczuwaniu” Pana Boga (bo Jego „poczuć” się nie da), ale głębokiej reorganizacji życia i pragnień człowieka, który zaczyna coraz bardziej w swym życiu „brać kurs” na Pana Boga. Owo „obcowanie”, o którym pisze nasz autor, oznacza też świadome przebywanie w obecności Bożej, początkowo praktykowane w określonych chwilach dnia, wreszcie, dzięki darowi Bożemu, powoli rozlewające się na całe nasze życie. Aby móc dostąpić tej łaski, Ojcowie zalecali regularne powracanie do modlitewnego wezwania, dziś określilibyśmy mianem aktu strzelistego. Gdzieś w VI w. skrystalizowało się ono w kształcie: „Panie Jezu Chryste, Synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną grzesznikiem”. Sercem tego wezwania jest imię Zbawiciela.
Podstawą takiej formy modlitwy jest świadomość Bożej obecności?
Podstawą jest zawsze łaska – Boże wezwanie, które prowadzi nas do odkrycia tego, że Bóg jest. To bardzo ważne, aby od samego początku właściwie docenić tę Bożą inicjatywę: to nie ja wybieram, to nie ja znalazłem: to Bóg daje tę modlitwę i do niej wzywa, bo tą właśnie drogą chce przyjść do człowieka. Ta świadomość jest bardzo pomocna później w chwilach kryzysu, które nieuchronne nadejdą po pierwszych chwilach euforii.
W jaki sposób można praktykować modlitwę serca?
Modlitwa jest zawsze wezwaniem skierowanym przez Boga, czymś jak powołanie. A do modlitwy powołany jest każdy człowiek, nawet jeśli nie od razu odkrywa w sobie pragnienie modlitwy. Ojcowie Kościoła mówią, że modlitwa jest dla człowieka czymś bardziej naturalnym niż oddech… Z drugiej strony może to zabrzmi rozczarowująco dla kogoś, kto spodziewałby się nadludzkich doznań, ale modlitwa serca, jak modlitwa w ogóle, to zadanie na lata. Nic nie dzieje się nagle, nic nie zmienia się bez przyczyny. Nie ma fajerwerków, nagłych iluminacji. Jest ciągłe i mozolne powracanie do Bożej obecności. To tak naprawdę bardzo uboga modlitwa.
Jak się modlić?
Pierwszą sprawą jest ustalenie swojej „reguły modlitewnej” – jak powiedzieliby Ojcowie. Decyduję się na tę drogę i postanawiam, że będę się modlił wezwaniem „Panie Jezu…” w określonym momencie dnia przez określoną ilość czasu. Warto ustalić ten moment w sposób nieco sztywny, gdyż wtedy łatwiej być wiernym, a wierność jest czymś szalenie ważnym. Lepiej wyznaczyć sobie mniej i krócej, ale być temu postanowieniu wiernym, niż przesadzić w przypływie pierwszej gorliwości i po tygodniu zrezygnować ze wszystkiego. Dobrze jest zacząć przynajmniej od 15 minut – ten czas pozwoli się skupić na wezwaniu modlitewnym. Dobrze mieć na to swój cichy kąt, można modlić się przed krzyżem, obrazem Matki Bożej – to zawsze pomaga w skupieniu. Można posłużyć się stołeczkiem karmelitańskim, bądź usiąść na krześle, uklęknąć – każdy musi znaleźć postawę, która pomoże mu skupieniu (są też tacy, którzy modlą się na stojąco). Uczyniwszy znak krzyża i wezwawszy na pomoc Ducha Świętego, trzeba postawić się w Bożej Obecności: Bóg tu jest, jest we mnie. Kocha mnie i innych ludzi. I w tej obecności, z prostą uwagą na nią skierowaną, trzeba te 15 minut wytrwać. Spędzić 15 minut ze Stwórcą. Aby uwaga na Nim mogła się skupić, trzeba dać jej zajęcie, jakim jest powolne powtarzanie słów wezwania modlitewnego, które jest też zarazem naszym wyznaniem wiary, niemym błaganiem, prośbą o miłosierdzie… Nie trzeba rozważać szczegółowo słów, trzeba je powtarzać w prostocie i trzymać uwagę skupioną na Bogu. Tyle. On jest. I dobrze nam z Nim. Jeśli pojawiają się rozproszenia, nie ma to większego znaczenia. Kiedy się „złapiemy” na czymś takim, najzwyczajniej w świecie trzeba znowu powrócić do Bożej obecności i podjąć modlitwę Imieniem.
Drugą sprawą jest odrzucanie grzechu. Nie można próbować się modlić lekceważąc sferę moralną życia. Skoro podejmuję trud miłowania Boga, musi to być widoczne w moich wyborach, odcinaniu się od zła. Wiąże się to równolegle z postępem w dobrym: człowiek modlitwy staje się człowiekiem łagodnym, okazującym dobroć całemu stworzeniu. Łatwo może stać się to polem do powstania frustracji, bo nic nie dzieje się nagle. Często „stary człowiek” będzie podnosił głowę: ale tym gorliwiej powinniśmy uciekać się w ramiona modlitwy.
Trzecią ważną kwestią jest udział w sakramentach. Podejmując modlitwę serca trzeba prowadzić normalne życie sakramentalne: spowiadać się, chodzić na Mszę św. W pewnym sensie modlitwa serca prowadzi nas na liturgię, a im gorliwiej jednoczymy się z Bogiem w czasie liturgii, tym większa tęsknota za modlitwą samotną rodzi się w sercu człowieka.
Czwarta sprawa – czyli postęp – zależy całkowicie od Pana Boga. Nie warto oceniać swej modlitwy, bo i tak nie jesteśmy w stanie jej ocenić. Zresztą tak naprawdę nie ma to sensu: to, co dziś dla nas jest dobre, co jest szczytem możliwości, jutro może być czymś nieodpowiednim. Trzeba się modlić – po prostu – tak jak się umie w danej chwili i być pewnym, że Pan Bóg da sobie z nami radę.
Modlitwa serca jest nawiązaniem do nakazu „nieustannie się módlcie”